„Mówią, że na Kaukazie mieszka dziki lud
Mówią, że górale noszą papachy przez cały rok
Mówią, że wielożeństwo trwa u nich do tej pory
I mówią, że żyją setki lat dzieci gór (…)Mówią, że przyjaciół tam potrafią cenić
Tam bez wielkiej przyjaźni bardzo ciężko przeżyć (…)A jeszcze mówią, że górzysty Kaukaz
słynie ze swojej gościnności dla tych, którzy byli tam choć raz
A jeszcze mówią, że dobrze jest tam u nas
Te góry i morze nie mogą nie cieszyć oczu.”
(Dziękuję „dzicy” Przyjaciele, dziękuję „dzika” Gruzjo! Wspaniale było być tam u Was! Kargat!)
Od mojego powrotu z Tbilisi minęło 5 miesięcy. W tym czasie kilkakrotnie byłem proszony o spisanie i podzielenie się moimi wspomnieniami. Dlaczego trwało to tak długo? Przyczyn było wiele. Jednakże wśród tych najbardziej prozaicznych odnajduję tę najważniejszą, która po dziś dzień z jednej strony powoduje u mnie ogromne obawy, a z drugiej intryguje i napędza. A sprowadza się do prostego (tylko z pozoru) pytania. W jaki sposób oddać wszystko to czego doświadczyłem podczas tych prawie 3 miesięcy wolontariatu w Centrum Św. Kamila w Gruzji? Przecież wiele moich doświadczeń ma charakter osobisty i niekoniecznie chcę się nimi dzielić. Słowa Ojca Pawła: „Wspomnienia mają być Twoje. Będą one jedyne i niepowtarzalne”spowodowały jednak moją refleksję: a w zasadzie to czemu mam się nie podzielić tymi doświadczeniami, skoro właśnie takie one są?!
Decyzja o wyjeździe do Gruzji była pewnie najszybciej podjętą decyzją w moim życiu. Trwało to jakieś… 3 sekundy – chyba mniej więcej tyle czasu zajmuję napisanie „też chcę lecieć” na czacie na facebooka. Było to zwieńczenie kilkuminutowej rozmowy z koleżanką rozpoczętej zwykłym zainteresowaniem co u niej słychać. Ta krótka chwila spowodowała, że z mieszkania w jednej z warszawskich dzielnic momentalnie przeprowadziłem się do… Gruzji. Skąd to zawahanie? Z perspektywy czasu stwierdzam, że tak naprawdę w momencie podejmowania decyzji nie wiedziałem dokąd i w jakim celu wyruszam. Potrzeba wyjazdu w odległe miejsce była jednak tak silna, że w mojej głowie kłębiły się tylko słowa: wyjazd, daleko, Gruzja. Dopiero z czasem do listy tej dodałem wolontariat. Myślę, że nastąpiło to już po zakupie biletów i… właśnie wtedy zaczęły pojawiać się obawy, które narastały z każdym dniem oraz kilometrem przybliżającymi mnie do Tbilisi.